Łatwiej ubrać czy nakarmić?

Łatwiej ubrać czy nakarmić? - oto prawdziwie hamletowskie pytanie matki nastolatki.

Gdybym miała syna, powiedziałabym bez wahania: łatwiej ubrać.
Dżinsy, koszulka i jakieś buty. No właśnie dla chłopaka - jakieś buty. Ale nie dla dorastającej, chcącej się podobać, młodej dziewczyny (oczywiście córeczko, młodej kobiety chciałam powiedzieć :)).

- Buty są wyrazem mojej osobowości - powiedziała mi którego razu córka, gdy z zakupów z Tatą przywiozła sobie konstrukcję będącą połączeniem wędkarskich kaloszy z korytkiem dla świń.
Przynajmniej dla mnie nowy nabytek tak wyglądał.

No drogie mamy, łatwo nie jest. Zarówno bluzeczki, sweterki, koszulki czy kurteczki bardzo szybko stają się niemodne, passe...

A najgorzej jest z butami. 
- Kochanie, a te piękne czerwone szpilki, kupiłaś je zaledwie 2 tygodnie temu. Dlaczego nie możesz w nich iść na imieniny do Oli?
- Mamo, chcesz, by mówili o mnie, że chodzę w rzeczach z lumpeksu albo ciągle w tym samym?
W zeszłym tygodniu byłam na koncercie w tych szpilkach i widziało mnie z pół klasy!
Mamo, bardzo mi zależy by u Olki wypaść dobrze!
Proszę pożycz mi ze stówkę, dziadek doda mi drugą, trochę mam i kupię coś stosownego!

Cóż, tak jest zawsze. A przy okazji zauważcie, jak ona mówi, kiedy chce coś wycyganić "kupię coś stosownego".
Oczywiście, nigdy nie dochodzi do oddania pożyczki, bo kiedy chcę potrącić kieszonkowe na poczet długu, to okazuje się, że jest jakaś składka klasowa, albo niezapłacony komitet rodzicielski, czy coś równie ważnego!

A w szafie?
Równiutko, jak pod sznurek stoi z pół kompanii butów różnej maści.


Komentarze