Polną dróżką szedł raz płaczek...
Wędrując ulicami często możemy spotkać dzieci, które ciągnięte za rączkę płaczą, pochlipują czy wręcz ryczą na całe gardło. Pewnie dzieje im się wielka krzywda :)
Zdarza się, że osoby obce zwracają uwagę rodzicom, by coś zrobiły ze swoja pociechą, bo przeszkadza innym. Problemem jest takie zachowanie choćby w komunikacji, bo podróżowanie w pociągu czy autobusie z wrzeszczącym i niezadowolonym dzieckiem łatwe nie jest.
Jako młody rodzic miałam swój sposób na moją marudzącą córeczkę, może przyda się komuś.
Zacznę od tego, że dziecko generalnie szybko się nudzi. Potrafi skoncentrować się na jakiejś czynności tylko przez jakiś czas, potem poszukuje nowych bodźców.
Podróżując z bardzo małym dzieckiem, takim do 4 lat, nie możemy od niego wymagać, by siedziało cicho i spokojnie. Nie ma takich dzieci, chyba, że są zastraszone biciem i obawiają się kary.
Generalnie dziecko musi się czymś zająć, a łzy, marudzenie jest jego sposobem na zwrócenie na siebie uwagi czy wymuszenie zmiany naszej decyzji.
Nasz sposób podczas jazdy pociągiem polegał na liczeniu widzianych przez okno krówek i koników (czyli działał w okresie wiosna-jesień). Dochodził jeszcze element rywalizacji, np. dziecko liczy krówki a rodzic koniki.
Zabawa rozwija o tyle, że przy okazji liczenia pogłowia wzrastają umiejętności matematyczne i rozwija się pamięć.
Ta zabawa ma wiele odmian. Można liczyć przejeżdżające samochody z podziałem na marki (to dla trochę starszych), rowery, znaki drogowe itd.
Grałam też z córką w różne gry słowne typu 10 pytań, działania i słowa (od 5 roku życia - poważnie) itp.
Nie należałam do matek, które po wejściu do przedziału chwytają za książkę a opiekę nad swoim dzieckiem powierzają współpasażerom.
Podobnie na spacerze.
Moje dziecko wcześnie i bardzo chętnie zaczęło chodzić. Wyglądało to tak, że najpierw jechała spacerówka pchana przez moją maleńką córkę a z tyłu ja asekurowałam całość. Kiedy wózek poszedł w kąt wyjście po zakupy też zamieniało się w zabawę. Liczyliśmy po drodze panów z laseczką, brodaczy (wtedy było ich jeszcze mało), rozpoznawaliśmy marki samochodów.
W sklepie córka była zaangażowana w poszukiwania określonego towaru. Już jako czterolatka wiedziała co trzeba kupić. Kiedyś w warzywniaku, kiedy sprzedawczyni zapytała się jaką chcę marchewkę, córeczka wyrwała się i zawołała "najlepsza jest taka średnia, i proszę by nie była zwiędnięta".
Dzieckiem po prostu trzeba się zająć!
Życzę powodzenia w poskramianiu złośników :)
Wędrując ulicami często możemy spotkać dzieci, które ciągnięte za rączkę płaczą, pochlipują czy wręcz ryczą na całe gardło. Pewnie dzieje im się wielka krzywda :)
Zdarza się, że osoby obce zwracają uwagę rodzicom, by coś zrobiły ze swoja pociechą, bo przeszkadza innym. Problemem jest takie zachowanie choćby w komunikacji, bo podróżowanie w pociągu czy autobusie z wrzeszczącym i niezadowolonym dzieckiem łatwe nie jest.
Jako młody rodzic miałam swój sposób na moją marudzącą córeczkę, może przyda się komuś.
Zacznę od tego, że dziecko generalnie szybko się nudzi. Potrafi skoncentrować się na jakiejś czynności tylko przez jakiś czas, potem poszukuje nowych bodźców.
Podróżując z bardzo małym dzieckiem, takim do 4 lat, nie możemy od niego wymagać, by siedziało cicho i spokojnie. Nie ma takich dzieci, chyba, że są zastraszone biciem i obawiają się kary.
Generalnie dziecko musi się czymś zająć, a łzy, marudzenie jest jego sposobem na zwrócenie na siebie uwagi czy wymuszenie zmiany naszej decyzji.
Nasz sposób podczas jazdy pociągiem polegał na liczeniu widzianych przez okno krówek i koników (czyli działał w okresie wiosna-jesień). Dochodził jeszcze element rywalizacji, np. dziecko liczy krówki a rodzic koniki.
Zabawa rozwija o tyle, że przy okazji liczenia pogłowia wzrastają umiejętności matematyczne i rozwija się pamięć.
Ta zabawa ma wiele odmian. Można liczyć przejeżdżające samochody z podziałem na marki (to dla trochę starszych), rowery, znaki drogowe itd.
Grałam też z córką w różne gry słowne typu 10 pytań, działania i słowa (od 5 roku życia - poważnie) itp.
Nie należałam do matek, które po wejściu do przedziału chwytają za książkę a opiekę nad swoim dzieckiem powierzają współpasażerom.
Podobnie na spacerze.
Moje dziecko wcześnie i bardzo chętnie zaczęło chodzić. Wyglądało to tak, że najpierw jechała spacerówka pchana przez moją maleńką córkę a z tyłu ja asekurowałam całość. Kiedy wózek poszedł w kąt wyjście po zakupy też zamieniało się w zabawę. Liczyliśmy po drodze panów z laseczką, brodaczy (wtedy było ich jeszcze mało), rozpoznawaliśmy marki samochodów.
W sklepie córka była zaangażowana w poszukiwania określonego towaru. Już jako czterolatka wiedziała co trzeba kupić. Kiedyś w warzywniaku, kiedy sprzedawczyni zapytała się jaką chcę marchewkę, córeczka wyrwała się i zawołała "najlepsza jest taka średnia, i proszę by nie była zwiędnięta".
Dzieckiem po prostu trzeba się zająć!
Życzę powodzenia w poskramianiu złośników :)
Komentarze
Prześlij komentarz